Kim jestem i po co to robię?

Mam na imię Alena i jestem doktorem teologii.
Purystą językowym.
Białorusinką.
***
Moim językiem ojczystym, podstawowym i najbardziej umiłowanym jest białoruski. Wydaje Ci się, że to oczywiste dla Białorusinki? Niestety, wcale nie. W moim rodzinnym kraju za państwowe uznawane są dwa języki: białoruski i rosyjski. Przez lata panował ten drugi. Sytuacja ta powoli się zmienia, ale 30 lat temu absolutna większość mieszkańców Mińska rozmawiała po rosyjsku i czuła się z tym dobrze. Tak było z wieloma moimi rówieśnikami. Mnie jednak wychowywano inaczej: świadomie uczono mowy ojczystej. Chętnie się tej nauce poddawałam. I chciałabym, by mój ukochany język był znany i to w najlepszym swoim brzmieniu. Dlatego zależy mi na ładnych i poprawnych tłumaczeniach, które będą się przyczyniać do rozpowszechnienia języka białoruskiego.
***
Oczywiście, znam dobrze także język rosyjski. Nie dałoby się go uniknąć, nawet gdyby się chciało. A przyznam, że nie czułam takiej potrzeby. O ile zasmuca mnie jego panowanie w moim kraju, o tyle cieszę się ze znajomości tego języka, ponieważ daje wiele możliwości. Rosyjskojęzyczna społeczność jest tak duża, że nie jeden raz udawało mi się znaleźć potrzebne informacje w zasobach właśnie RUnetu. Nie mówiąc już o przyjemności czytania klasyków literatury rosyjskiej w oryginale…
***
Czasem się zastanawiam, skąd ja mam zamiłowanie i wyczucie języka, oko wychwytujące literówki oraz wyczulenie na niekonsekwencję w tekście. Częściowo jest to z pewnością zasługa białoruskiego systemu edukacji szkolnej, gdzie zwraca się dużą uwagę na kwestie filologiczne (w moim kraju język i literatura to są dwie osobne lekcje; a właściwie cztery: j, białoruski, literatura białoruska, j. rosyjski, literatura rosyjska). Dużo dało mi też czytanie, bo od dzieciństwa uwielbiam książki. Zdaje się jednak, że jest coś więcej: talent. Nie w tym rozumieniu, że „mam i wszystko idzie jak z płatka”, tylko w ewangelicznym: pewne uzdolnienie, które można zakopać i zmarnować… albo też rozwijać i powiększać. Chciałabym więc, skoro je u siebie odkryłam, okazać się sługą dobrym i wiernym (por. Mt 25,14-30).
***
Nie wybrałam jednak studiów filologicznych, tylko teologiczne. Choć uczciwiej będzie powiedzieć, że zostałam powołana tam przez tzw. przypadek. Nie jest to miejsce na tę historię (opowiedziałam ją kiedyś w innym miejscu). Wystarczy powiedzieć, że nigdy nie pożałowałam tego wyboru. Studia teologiczne dały mi bardzo dużo nie tylko pod względem wiedzy, ale też formacji, relacji, rozwoju osobistego…
…jak również umiejętności naukowych. Na początku nie myślałam o doktoracie, ale zaangażowanie w koło naukowe i przebywanie na Uczelni czasem od rana do wieczora skłoniły mnie ku temu, że chciałam zostać tam dłużej. I zostałam jeszcze na 5 lat.
Przygotowanie kilku artykułów, magisterki i doktoratu sporo mnie nauczyły, jeśli chodzi o redakcję tekstów naukowych, troskę o ich logiczność i spójność. Jednocześnie recenzowanie niejednego artykułu do publikacji koła naukowego pokazało, że spora liczba literówek i chaotyczność tekstu jeszcze nie oznaczają, że jest on nierzetelny. Są mądre i inteligentne osoby, które mają świetną treść do przekazania światu, ale ubierają ją w taką formę, że po kilku stronach odechciewa się czytać… W wielu wypadkach jednak wiedziałabym, jak to poprawić.
***
Literówki literówkami, ale jest jeszcze jedna zmora naukowców: przypisy.
Masz już gotowy tekst; wiesz, że jest dobry i wartościowy; naprawdę wiele czasu i sił mu poświęciłeś. Wszystko byłoby idealne, gdyby nie… „Proszę dostosować artykuł do wymogów wydawnictwa„. I już wiesz, że czeka Cię dziubdzianie: zmienić kropkę na przecinek, przecinek na dwukropek, dwukropek na średnik… Też tego nie lubię. Ale zrobię to dla Ciebie. Odpocznij, ja się tym zajmę.